Nie zapomnę do końca życia tego momentu, Matka Getter była w tym małym ogródku, na Hożej, zbliżylam się do niej, powiedziałam, że nie mam gdzie się podziać, że jestem Żydówką, a więc wyjąta spod prawa. Na co m. Getter mi odpowiedziała, i tu przytaczam jej słowa: "Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić" - wspominała po latach Lili Goldschmidt, jedna z uratowanych w czasie wojny przez polskie zakonnice.
Polska była jedynym krajem w okupowanej Europie, w którym zgodnie z rozporządzeniem Hansa Franka z 15 października 1941 roku za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Mimo to przełożone klasztorów, chociaż narażały inne siostry oraz pozostałych wychowanków, podejmowały decyzję o ratowaniu Żydów. Najważniejszym powodem, dla którego były gotowe zapłacić za to najwyższą cenę, była chrześcijańska miłość bliźniego.
Już przed wojną w sierocińcach prowadzonychj przez zakonnice znajdowały się żydowskie dzieci. Ich liczba wzrosła w pierwszych miesiącach okupacji. Na przełomie 1940 i 1941 roku Niemcy wydali nakaz odesłania ich do tworzonych gett. Siostry starały się zatrzymać podopiecznych w swoich zakładach, niszcząc dokumenty pochodzenia dzieci lub przekupując urzędy. Najwięcej żydowskich wychowanków przybyło do polskich klasztorów wiosną i latem 1942 roku, kiedy Niemcy rozpoczęli akcję likwidacji gett. Najczęściej były one podrzucane do sióstr. Zostawiano je na schodach, w bramach, w przedsionkach kościelnych i poczekalniach.
Ratując Żydów - ratuję człowieka
Do zakonów, które niosły najbardziej ofiarną pomoc, należało Zgromadzenie Franciszkanek Rodziny Maryi, założone w XIX wieku przez św. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Akcją ratowania Żydów kierowały przełożona generalna m. Ludwika Lisówna we Lwowie oraz w Warszawie m. Matylda Getter, przełożona Prowincji Warszawskiej, która miała swą siedzibę w starym drewninym budynku przy ul. Hożej 53.
Matka Matylda, nazywana Matusią, mimo że w 1940 roku skończyła 70 lat, była osobą niezwykle energiną i zdecydowaną. Wyróżniała się promieniującą dobrocią, miłością i życzliwością. Wszyscy podkreślali jej mądrość i niezwykłą odwagę. "Nie wiem, co bardziej ceniłam u Matusi, czy męski rozum, czy delikatność kobiecą, czy szybkość decyzji, czy zmysł organizacji, czy zawsze trafne rozstrzygnięcia, czy niewyczerpaną cierpliość w udzialaniu się wszystkim, czy gotowość wyrzeczenia się siebie o każdej chwili dnia i nocy" - pisała Róża Łubieńska, założycielka Kongregacji Pań Dzieci Maryi pw. Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Józefa.
Jak twierdziła Irena Sendlerowa: "matka Getter zobowiązała się przyjąć każde dziecko wyprowadzone z getta", i rzeczywiście tak czyniła. Małgorzata Mirska, która przyszła na Hożą z młodszą siostrą Ireną, wspominała, że strasznie się bała, ponieważ miała "złą twarz": "Przechodząc przez furtę, miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka Przełożona Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: "Tak, przyjmuję". Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną". Obie siostry znalazły schronienie w jednym z domów zgromadzenia w Płudach.
Matusia nigdy nie odmówiła przyjęcia proszącego o pomoc, bo uważała, że to sam Bóg go przysyła. Powtarzała, że ratując Żydów - ratuje człowieka. Jak zaświadczała jej sekretarka s. Teresa Gober, nie oznaczało to, że matka przełożona była wolna od strachu. "Matusia się bała, drżała nieraz jak liść osiki, ale wierzyła, że Bóg nigdy nie uczyni krzywdy temu człowiekowi, który z miłości czyni dobro drugiemu". Miała też nadzieję, że "dzięki tej ofierze Pan Bóg ochroni zakłady i dzieci polskie od gorszych niebezpieczeństw". Jej wiara nie okazała się płonna. Żadna siostra nie zginęła za ukrywanie Żydów i poza dwoma wypadkami żadne dziecko - ani polskie, ani żydowskie - nie poniosło śmierci, a w 1945 roku liczba wychowanków wzrosła z 3,5 tys. do 5,5 tys.
Same Żydy, proszę siostry!
Żydowskie dzieci były ukrywane w każdym domu zakonnym franciszkanek Rodziny Maryi, najwięcej w Płudach - 40 dzieci, po 20 w Aninie (dwa domy), Białołęce i Kostowcu, w innych po kilkanaścioro lub kilkoro. Dzieci z Warszawy przewożono także do klasztoru sióstr w Łomnej koło Lwowa, gdzie przełożoną była m. Tekla budnowska. W sierocińcu, który prowadziły siostry, wśród 115 wychowanków było 23 Żydów i wszyscy mieli metryki. W czasie podróży z Warszawy zdarzało się, że konduktor, rozpoznając w grupie dzieci żydowskie, zamykał przedział i zasuwał firanki, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Siostry zapamiętały, że jeden raz zrobił tak nawet konduktor niemiecki.