Bohaterka na dzisiejsze czasy

W czasach, w których można mówić o kryzysie wartości i autorytetów, warto szukać postaci stawiających dobro innych ludzi ponad swoim. Taka była matka Matylda Getter.

Do tej pory była osobą prawie nieznaną. Niedawno jednak o matce Matyldzie Getter powstała monografia. Przedstawia ona kobietę niezwykłą. Jej życie to fascynująca opowieść.

Służba najmniejszym

Matylda Getter była zakonnicą ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, założonego w XIX wieku w Petersburgu przez ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Zgromadzenie służyło (i służy) najsłabszym, dzieciom sierotom, osobom starszym. Matylda wstąpiła do niego w wieku 17 lat. Przez lata w zakonie rozwijała się, formowała. W końcu, w czasie okupacji, podjęła walkę największą: o tysiące bezbronnych Żydów.

- Matka Matylda była przełożoną prowincji warszawskiej, a przełożoną generalną była wówczas we Lwowie matka Ludwika Lisówna. Co prawda nie ma na to dowodów, jednak sądzę, że musiały wspólnie podjąć decyzję o ratowaniu Żydów. Współpracowały bowiem i stanowiły jedność - mówi red. Alina Petrowa-Wasilewicz, autorka książki "Uratować tysiące światów. Historia zakonnicy, która ratowała żydowskie dzieci". Dlaczego siostry podjęły taką decyzję? Odpowiedź jest prosta. Nie mogły patrzeć spokojnie na eksterminację Żydów. Po prostu musiały działać. Jednej ze swoich współpracownic matka Matylda kiedyś powiedziała: "Jesteś chrześcijanką, zatem masz troszczyć się o życie innych".

Z rodzinnego doświadczenia

Dlaczego red. Alina Petrowa-Wasilewicz wybrała tę konkretną zakonnicę na bohaterkę swojej kolejnej książki? - Przyznam, że z matką Getter długo nie czułam się związana osobiście. Natomiast z siostrami z jej zgromadzenia była związana mocno i serdecznie, dzięki opowieściom mojej mamy Wandy Smochowskiej-Petrowej, jej siostry, cioci Zofii Puchlewej, i babci, Stanisławy Kosmowskiej. Otóż te trzy Polki, warszawianki z dziada pradziada, wskutek zawirowań wojennych znalazły się w Bułgarii i już tam zostały - opowiada red. Petrowa-Wasilewicz. - Całe moje dzieciństwo było wypełnione ich opowieściami o raju utraconym, czyli przedwojennym życiu w Polsce. I jednym z ważnych wątków były opowieści o przedszkolu i szkole powszechnej, prowadzonej przez siostry w Warszawie przy Żelaznej. Słuchałam o serdecznej, ciepłej, pogodnej, rodzinnej atmosferze. Głupota wieku młodzieńczego polega na tym, że się tych opowieści nie słucha zbyt pilnie. Oczywiście później się tego żałuje. Z tych opowieści zapamiętałam niewiele, np. ks. Majewskiego, który śpiewał dzieciom zabawne piosenki.

Kiedy po raz pierwszy red. Petrowa-Wasilewicz wraz z bratem i matką przyjechała do polski, z całą rodziną udali się wprost na Żelazną. Czyli do klasztoru i do miejsca, w którym siostry w czasie wojny ratowały Żydów. - Mama wówczas wypytywała o siotry, ale żadna z przedwojennych nie była na miejscu. Wiele lat później, w czerwcu 2011 r., moja mama poprosiła, żebym znów tam z nią pojechała. Była już bardzo słaba.  W salonie przypominała sobie, jak był,y rozstawione poszczególne meble, jakie obrazy wisiały na ścianach, wspominała siostry. A moja nieroztropność polegała na tym, że jej wówczas o wszystko dokładnie nie wypytałam. To był ważny dla niej świat - wspomina A. Petrowa-Wasilewicz. - Potem, już po jej śmierci, znalazłam z kolei w papierach babci rekomendację matki Matyldy. Pomyślałam, że może to jakiś znak, że powinnam napisać biografię zakonnicy. Zawiozłam oryginał siostrom, powiedziałam, że chętnie napiszę książkę.

Zaskoczenia

Archiwum sióstr jest doskonale zachowane. Franciszkanki zawdzięczają to ogromowi pracy swojej archiwistki, s. dr Antonietty Frącek. To właśnie s. Antonietta od dziesiątków lat zabiega, by pamięć o Matyldzie Getter przetrwała. I aby bohaterstwo wszystkich sióstr nie zostało zapomniane.

- Największym zaskoczeniem było "ogarnięcie" dzieł matki Matyldy. Trudno uwierzyć, że jedna osoba miała taki dorobek. Jej energia była niespożyta. Dzięki niej powstały 22 domy zakonne w ciągu 20 lat międzywojnia, a 13 w czasie okupacji - opowiada Alina Petrowa-Wasilewicz. - Matka była doskonałą menadżerką. Potrafiła na przykład brać pożyczki na jedno dzieło, żeby spłacić kolejne. Udawało jej się to znakomicie. Nie umiała usiedzieć na miejscu.  Nawet jadąc do Lwowa, robiła obchód po przedziałach II i III klasy, pytając biednych pasażerów, jakie są ich potrzeby. Na wskazane adresy wysyłała potem płaszcze, buty, leki itd.

Ale, jak twierdzi Petrowa-Wasilewicz najbardziej niesamowita była wiara matki Matyldy: mocna, niezachwiana. - Emanowała swoją ufnością w Opatrzność nie tylko na siostry, ale na wszystkich, którzy ją spotykali. Nie było w ogóle wahania - było oczywistością, że mają ukrywać Żydów.

Trudnością w pisaniu monografii był niewątpliwie fakt, że matka Matylda nie zostawiła żadnych osobistych notatek, dzienników, poza opowieścią o sprawach związanych ze zgromadzeniem, które kończą się na 1919 roku. - Trzeba się wielu rzeczy domyślać, a to zawsze trochę ryzykowne. Autor musi więc składać swą opowieść z pewnych ścinków, niedopowiedzeń - tłumaczy Petrowa-Wasilewicz.

Tysiące ocalonych

W czasie wojny siostry franciszkanki ocaliły tysiące osób pochodzenia żydowskiego. Ryzykowały życie swoje i współsióstr. - Przykre, gdy się słyszy, że "Polacy to antysemici". To krzywdzący stereotyp. I mówię tu nie tylko na przykładzie opisywanego zgromadzenia, ale chociażby i własnej rodziny.

Redaktor Petrowa-Wasilewicz przypomina, że matka Getter wychowywała się na Woli, gdzie większość stanowili Żydzi. Ona ich po prostu znała, byli jej sąsiadami. - Gdy w czasie okupacji stało się jasne, że są skazani na zagładę, nie było chwili wahania. Warto też zwrócić uwagę, że, jak wykazują badania s. dr Antonietty Frącek, ponad 120 sióstr Rodziny Maryi zaangażowało się w ratowanie. Inna sprawa, że matka Matylda widziała ten dramat w kluczu ponadnarodowym. "Ratujemy człowieka" - mówiła. Jej zgromadzenie ratowało także dzieci romskie.

A. Petrowa-Wasilewicz dodaje, że należy bardzo ostrożnie oceniać ludzi czasów wojny. Nie wszyscy zdawali egzamin w ekstremalnych warunkach. Matka Matylda i jej współsiostry zdały perfekcyjnie. - Ich siłą była wiara i zawierzenie.

Książka Petrowej-Wasilewicz to próba popularyzacji niezwykłej postaci, być może w przyszłości kandydatki na ołtarze. - Byłoby dobrze, gdyby tę książkę przeczytały młode kobiety, gdyż żyjemy w czasach potężnego kryzysu kobiecości. Moim zdaniem nikt nie może poszczycić się taką tradycją kobiecą jak Polacy. Przypominajmy, prezentujemy, z nadzieją, że ukształtuje to kolejne pokolenia - mówi autorka monografii.

Źródło: Agata Puścikowska, Bohaterka na dzisiejsze czasy, w: Gość Niedzielny nr 27/11.07.2021, s. 26.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz